Pilot #2

Chelsea i Chris.

– Zrobiłeś co? – Anne momentalnie otrzeźwiała, siadając prosto. Przerażone spojrzenie wbiła w Chrisa, którego twarz nie wyrażała kompletnie nic.
– Wyluzuj, on żartował. – Tony ułożył się całkowicie spokojny obok Chelsea, chwycił falowane rude pasmo między palce, bawiąc się nim. – Blackwell zawsze musi być najlepszy, to jego cały problem.
– Właśnie, serio myślałaś, że ktoś powiedziałby znajomym mimochodem o zabójstwie? – Brandon zaśmiał się, przyciągając do siebie Anne.
– Rzeczywiście. – Dziewczyna wypuściła powietrze z płuc, wracając do uprzedniej pozycji.
– Upiłem się – stwierdził Christopher, rezygnując z wypicia kolejnej butelki alkoholu.
Chelsea natomiast milczała, ukradkiem wpatrując się w blondyna. Wyznanie zabrzmiało dla niej zbyt prawdziwie. Zwłaszcza przy jej nieokreślonych podejrzeniach co do koszykarza. Jasne oczy obserwowały każdy gest chłopaka: nerwowe drgnięcia głowy, gdy zbierał opróżnione butelki, niepewne kroki... Owszem, być może to drugie było wynikową krążącego we krwi alkoholu, choć rudowłosa miała dziwne podejrzenie, że jednak nie.
– Która godzina? – zapytał mimochodem Chris, wrzucając do worka śmieci.
Bran sięgnął po telefon do kieszeni, trącając przy tym Anne w głowę.
– Uważaj trochę! – obruszyła się, przykładając dłoń do uderzonego miejsca. – Nabiłeś mi guza!
– Jest przed trzecią. – Brandon postanowił najpierw udzielić odpowiedzi kapitanowi drużyny. – A ty, maleńka, nie panikuj. Do wesela się zagoi! – Nie przejmując się protestami dziewczyny, uszczypnął ją w udo.
– I jeszcze siniak do tego! Jak z tobą zostanę to tego wesela nie dożyję!
Chelsea drgnęła na stwierdzenie „nie dożyję”.
– Późno. Muszę wracać, to był ciężki dzień. – Chris niedbale pomachał w stronę towarzyszy i ruszył w stronę domu.
– Poczekaj! – Sparks zerwała się tak szybko, że w dłoni Tonego pozostało kilka jej włosów.
Pocierając głowę wstała, lekko zachwiała się i uśmiechnęła do Wagnera niewyraźnie.
– Muszę siku, a sama nie pójdę – wyjaśniła pośpiesznie.
– Ale sama wrócisz? – Antony posłał jej rozbawione spojrzenie.
– Tak. – Pokiwała głową idąc w stronę Chrisa. – A najlepiej będzie jak to wszystko posprzątacie podczas mojej nieobecności. Blacky ma rację: jest późno.
– Dobrze mamo! – Anne przewróciła oczami, zapominając momentalnie o swoich nowo nabytych urazach.
– Tylko mnie nie zdradzaj! – Tony pogroził jej palcem, na co Chelsea pokazała mu język.
Chris wyglądał na zniecierpliwionego, toteż prowadząc walkę z grzęznącymi w mokrej od nocnej rosy trawie obcasami, Chels kuśtykała szybko za sportowcem.
Gdy odeszli już wystarczająco daleko od pozostałych, rudowłosa nie wytrzymała.
– Kogo zabiłeś? – zapytała. Gdyby była choć odrobinę mniej pijana doskonale by wiedziała, że pójście w ciemność z mordercą nie jest dobrym pomysłem.
– Nikogo, Nowa. Żartowałem. – Blackwell wzruszył ramionami nie spoglądając na rozmówczynię.
– Jesteś ostatnio jakiś dziwny, Chris. – Nie poddawała się. – Holly się żali. Siedzisz ciągle w domu, wpatrując się w ścianę...
Nagle chłopak się zatrzymał i błyskawicznie odwrócił do dziewczyny. Ta nie zdążyła wyhamować i na niego wpadła. Uderzył ją nozdrza intensywny zapach mieszaniny chmielu, alkoholu oraz żelu pod prysznic. Uniosła głowę napotykając wwiercone w nią źrenice otoczone zielonymi tęczówkami.
– Szpiegujesz mnie. – Przy tych słowach owiał ją jeszcze silniejszy zapach piwa. Poczuła mdłości, choć sama nie wiedziała jak identyfikować ich źródło. Zbyt wiele czynników mogło na to wpłynąć.
– Wcale cię nie szpieguję! – Głos dziewczyny załamał się. Nawet dla niej słowa nie wydawały się przekonujące.
– Ależ owszem, Nowa. – Uniósł kącik ust, a w jego policzku pojawił się dołeczek. – Szpiegujesz mordercę. Czy to bezpieczne?
– M... mówiłeś, że nikogo nie zabiłeś – wyjąkała, czując jak w gardle rośnie jej gula a na plecy wstępują ciarki. Chłopak był od niej o co najmniej głowę wyższy, aTony nie miał w tej chwili szans dobiec na czas. Chris mógłby złapać jej głowę, przekręcić...
Cisza, jaka zapadła po słowach dziewczyny była niemal martwa.
– Zgrywam się, Sparks – Blackwell pstryknął palcem w nos Chels. – Gdybyś widziała swoją minę! – Zaśmiał się, kręcąc z niedowierzaniem głową.
– To nie zmienia faktu, że ostatnio zachowujesz się dziwnie. – Pewność siebie powróciła do niej jak za dotknięciem magicznej różdżki. Podróż w stronę budynku została wznowiona.
– Gdybym ci powiedział, o co chodzi, musiałbym cię zabić. – Rzucił przez ramię do dziewczyny.
– To nie jest wcale zabawne! – Uparcie drążyła. – Masz jakieś problemy z narkotykami? Może coś nie tak w rodzinie? Wiesz, jestem ekspertką w dziedzinie toksycznych relacji wewnątrz-familijnych...
– Oj, zamknij już się – chłopak przerwał jej. – Cokolwiek to jest, czy czegokolwiek nie ma, nie jesteś osobą, której zamierzałbym się zwierzać. Gdybym potrzebował rozmowy, poszedłbym z tym do Holly, Roba lub Tonego. Jasne?
– Racja – zgodziła się, po czym zamilkła.
Byli już pod tylnymi drzwiami, gdy Chels nie wytrzymała.
– Pamiętaj: jak coś zawsze jestem obok. Masz do mojego domu najwyżej sto kroków – rzuciła, po czym jak najszybciej zniknęła w budynku. Nie interesowała jej jego odpowiedź, bo wygłosiła już to, co chciała. Z poczuciem spełnionej misji odnalazła drzwi toalety.

Chris.

Chłopak odprowadził dziewczynę wzrokiem. Czego ona od niego chciała? Nigdy się nie przyjaźnili. Była jedynie nową, która dzięki niezłemu tyłkowi i poczuciu rytmu dostała się do drużyny cheerleaderek, a potem zaczęła umawiać się z jego przyjacielem z czasów pieluch: Tonym. Dla niego była nikim istotnym: człowiekiem jakich wiele na świecie. Mógł wymienić z nią czasem kilka słów, nic więcej. Żadnych zwierzeń. Nic poza zwykłą grzecznością.
„A jednak jedyna zauważyła” myślał. Holly nic nie podejrzewała. Rob nic nie zauważył. A Tony... On chyba wolał nic nie widzieć. Po co miał sobie zajmować głowę problemami kumpla z danych lat, gdy miał możliwość bycia szczęśliwym z Chelsea? A on był z tym sam. Z wydarzeniami sprzed pół roku, które to jego własna wyobraźnia ubrała w obrazy... I ze słowami oskarżenia, które padły z ust ojca.
Potrząsnął głową odganiając natrętne myśli.
Po długim spacerze dotarł w końcu do swojego domu. W żadnym z okien nie paliło się światło, co nie było w sumie niczym dziwnym, gdyż świtało. Noc wydawała ostatnie tchnienie, wolo odstępując dniowi świat. Christopher nie spodziewał się, że aż tak długo zabawi poza domem. Miał od razu po meczu wrócić do swojego pokoju i oddać się zwyczajnym zajęciom. Nie miał zatem przy sobie kluczy.
Upojenie alkoholowe przechodziło mu powoli w ból głowy a w ustach czuł nieprzyjemny posmak. Mlasnął niezadowolony, zastanawiając się w jaki sposób ma dostać się do własnego domu. Wtedy przypomniał sobie o zepsutym zamku w tylnych drzwiach. Jeśli ojciec nie postanowił akurat wczoraj zaprzestać upijania się w trupa, jak to miał w zwyczaju przez ostatnich kilka lat, to na pewno nie zainteresował się naprawą.
Przeszedł na tył budynku i nacisną klamkę. Wchodząc przez drzwi poczuł mieszaninę ulgi z krztyną rozczarowania. Cicho wyminął śpiącego na fotelu przed włączonym telewizorem ojca, podniósł z podłogi puszkę. Później będzie musiał wyprać dywan – końcówka alkoholu w niego wsiąknęła.
Puszka wylądowała z brzęknięciem w kuble na śmieci, umieszczonym pod zlewozmywakiem w kuchni. Chris wyjął jeszcze z lodówki karton mleka, po czym zniknął w swoim pokoju, by odespać imprezę.

Antony.

Gdy wszystko zostało już posprzątane, a Chels wróciła ze swej misji ulżenia potrzebie fizjologicznej, Anne i Brandon pożegnali się z przyjaciółmi i objęci ruszyli do wyjścia.
Chelsea przetarła dłońmi oczy, by zasygnalizować Tonemu, iż najchętniej poszłaby już spać.
– Przejdziesz w tym czymś przez płot? – zapytał, wskazując na opięty materiał, w którym uwięzione było ciało dziewczyny.
– Powinnam dać radę. Ale buty przerzucę. – Grymas niezadowolenia wpłynął na twarz Sparks. Dzięki ciemnościom nie wiedziała jeszcze, że przecierając twarz rozmazała na niej makijaż. Tusz, który powinien znajdować się na rzęsach panoszył się od linii brwi aż do policzków.
Chłopak westchnął, uświadamiając sobie smutną prawdę: to on będzie musiał przenieść rudowłosą przez nieszczęsne ogrodzenie. Na szczęście mur otaczający posiadłość rodziny Liz był szeroką, kamienną konstrukcją. Tony podsadził Chelsea, by ta mogła wciągnął się na szczyt przeszkody. Naturalnie – wcale nie zdjęła butów. Nie zaskoczyło to specjalnie Wagnera. Choć dziewczyna w każdym możliwym momencie podkreślała, jak irytują ją cheerleaderki, sama była w pewnym stopniu jedną z nich. I to większym, niż kiedykolwiek by się przyznała. Nie umiała zrezygnować z choć lekkiego makijażu, a wyjście z domu bez butów na wysokim obcasie zdarzało jej się jedynie, gdy jechała na trening lub gdy wybierała się pobiegać.
Antony złapał – nie bez przyjemności – za kształtną pupę dziewczyny, wpychając ją na mur. Kiedy siedziała już stabilnie, sam przeskoczył ogrodzenie, by z drugiej strony zdjąć dziewczynę.
– Łap mnie! – zawołała, zeskakując w jego ramiona.
Impet uderzenia zachwiał chłopakiem, jednak dał radę ustać. Ruszyli w drogę ku rozbitemu w lesie namiotowi. Ustalili, że będzie to najlepszy wariant noclegowy po jednej z imprez Liz, które to słynęły z ogromnych ilości napojów wyskokowych.
Dopiero niedzielnym wieczorem Tony dotarł do domu, a raczej do warsztatu samochodowego ojca. Pan Wagner pochylał się nad Cadillac'iem Eldorado z '68 roku, kiedy usłyszał kroki na podjeździe.
– No to zabalowałeś – stwierdził, wychylają się zza maski. – I jeszcze padł ci telefon. Mężczyzna sięgnął do wetkniętej w kieszeń brudnych jeansów szmatkę i przetarł nią ręce ze smaru.
– Matka mnie zabije? – Upewnił się z krzywym uśmiechem Tony.
– Nie inaczej. Powstrzymałem ją przed pójściem na policję, ale teraz walcz już sam. – Odprowadził syna wzrokiem. – Powodzenia! – rzucił za nim jeszcze.

Pani Wagner stała przy zlewozmywaku, energicznie chlapiąc wodą dookoła. Tony mógłby przejść za jej plecami, unikając pogadanki, jaką – jak przeczuwał – matka by mu zafundowała. Nie tak jednak postępują Wagnerowie. Przynależność do tej rodziny polegała na stawianiu czoła każdej niedogodności czy problemowi, jaki mógłby kiedykolwiek zaistnieć. Antony wyprostował się, po czym powiedział:
– Wróciłem, mamo.
Kobieta zaprzestała szamotaniny z brudnymi naczyniami, błyskawicznie odwracając się ku synowi.
– Gdzieś ty był?! – Słowa nacechowane były zarówno ulgą, jak i wściekłością.
– Przecież wiesz. – Spokojny ton chłopaka wywołał drgnięcie mięśnia policzka pani Wagner. Oparł się o framugę drzwi, czekając na salwę oskarżeń i pretensji, która powinna była nadejść. Rozczarował się jednak.
– Nigdy więcej tego nie rób. – Komunikat wygłoszony był cichym głosem, jakby kobiecie nagle zabrakło energii do wszczęcia kłótni. – Obiad masz w lodówce, odgrzej w mikrofali.
Tony uśmiechnął się zrezygnowany. Matka zawsze tak zachowywała się, gdy na dworze robiło się już ciepło. Wracało widmo Alexa, starszego brata Tony'ego, który życie stracił zaledwie pięć lat wcześniej. Starszy z synów Wagnerów był typowym „złym chłopcem”, nie liczącym się z zasadami narzucanymi przez rodziców. Nigdy nie stosował się do wyznaczonej godziny powrotu, chodził gdzie chciał, czasem „wypożyczał” sobie jakiś naprawiany przez ojca samochód, by przejechać się po okolicy z kumplami. W klasie maturalnej spędził aż trzy lata, ale nigdy nie dane mu było jej ukończyć. Zginął maju, próbując zaimponować dziewczynie skokiem z klifu do płytkiej wody. Jedno było pewne – Mary nigdy nie zapomniała osiągnięcia chłopaka, a w jej pamięć na zawsze wbił się obraz trupa o skręconym karku.
Rodzina Wagnerów przez rok trwała w letargu, jednak ojciec Tony'ego nie pozwolił, by żona uczyniła z drugiego syna niezaradną życiowo ofiarę. Owszem, nie pozwalał mu na wszystko, jednak wierzył, że liczne rozmowy i przypominanie o błędach brata wystarczą, by Antony wyrósł na rozsądnego chłopca, o którego nie trzeba się martwić. Zabieg się udał, choć nie wiadomo dokładnie ile zasługi należało przypisać wychowaniu, a ile charakterowi młodego Wagnera.
Tony podszedł do niższej od niego o głowę matki i objął ją jednym ramieniem.
– Jestem rozsądny, mamo – wyszeptał w jej włosy, a na jego przedramieniu wylądowała pojedyncza łza pani Wagner.

Chelsea.

– Dobrze się bawiłaś? – Elle nawet nie oderwała oczu od monitora swojego laptopa, gdy Chelsea weszła do salonu.
– Bywało lepiej – mruknęła dziewczyna, rzucając torebkę na sofę obok macochy. Nie przejmowała się dalszą rozmową, bo i Elle nigdy nie dążyła do nawiązania bliższych kontaktów. Zamiast tego rudowłosa udała się od razu do łazienki, by zmyć „wrażenia” nocy. Spanie pod namiotem miało swój urok, choć teraz Chels tęskniła za wygodą wanny oraz miękkością łóżka.
Przystanęła na chwilę przy oknie wychodzącym na dom Blackwellów. Co prawda nie zauważyła Chrisa w pokoju, ale włączony monitor świadczył w wystarczającym stopniu o jego obecności w domu. Wolała wiedzieć, gdzie Chris jest. Otworzyła drzwi łazienki, a następnie rozkosznie ciepła woda zmyła z niej wszystko, co nie powinno znajdować się na jasnej skórze. Umyta ponownie zerknęła przez okno, by zobaczyć nagie plecy Blacky'ego wpatrującego się w mrugający ekran. Wszystko było dobrze.
Położyła się na łóżku, szczelnie okryła nogi kołdrą. Na szczęście jej ojciec miał dziś dyżur, także nie załapie się na wykład o „moralności” prowadzony przez pana porucznika. A przy odrobinie szczęścia Elle zapomni mu przekazać, o której córka wróciła do domu.
Sięgnęła po laptopa, którego jak zwykle pozostawiła w stanie czuwania. Weszła na portal społecznościowy. Trzeba było się upewnić, czy nikt nie opublikował jakichś niewłaściwych zdjęć z imprezy z godzin, zanim Chels opuściła część „dla wszystkich”. Gdy tylko strona się załadowała, wyskoczyło kilka okienek czatu. Jedną z piszących osób był Chris, co wywołało uniesienie brwi dziewczyny.

„Przestań mnie podglądać” głosiły słowa na ekranie. Chelsea odłożyła laptopa i wstała, zerkając do pokoju Blacky'ego. Zauważyła, że stoi on w oknie i na nią spogląda. Gdy uniosła dłoń, chcąc zamachać mu na przywitanie, ostentacyjnie opuścił roletę. Sparks dałaby sobie rękę uciąć, że na jego twarzy pojawił się krzywy uśmiech, choć odległość ich dzieląca nie pozwalała na dostrzeżenie mimiki. Ciekawe, dlaczego aż tak cenił prywatność... Chelsea pokręciła głową, po czym sama zaciągnęła zasłony i wróciła do łóżka. Komunikator informował, że Chris jest offline.

2 komentarze:

  1. Powiem Ci szczerze, że naprawdę uwielbiam, jak piszesz. Mimo że to dopiero dwa rozdziały to już dodałam do obserwowanych, więc spodziewaj się komentarza pod każdym z Twoich postów ;-D
    Twój tekst czyta się bardzo lekko, jest płynny, spójny i bezbłędny!
    Naprawdę, pozazdrościć talentu ;-)
    Najbardziej podoba mi się, że piszesz z humorem i lekko przechodzisz z jednego tematu do drugiego, i tak samo z postaciami.
    Lecę do Superbohatera!!!
    xoxoxox

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rany, dziękuję za tak miłe słowa :D Przyznam się szczerze, że starałam się ogarnąć literówki, ale zwykle piszę co myśl na palce przelewa :D

      Usuń