Chris.
Kozłowanie to jedna z najbardziej
odprężających rzeczy z jakimi Christopher Blackwell miał
kiedykolwiek w życiu styczność. Piłka po prostu dotykała
naprzemiennie to podłogi, to jego dłoni, wydając przy tym
stuknięcia o charakterystycznym brzmieniu naprężonej gumy. Miał
całkowitą kontrolę nad prędkością uderzeń, nad ich siłą oraz
sprężynowaniem. Z resztą – koszykówka była łatwa: jasno
określone zasady, mało rzeczy mogło w niej zaskoczyć... Nie to co
w życiu. Bo w życiu Chrisa nie działo się nic dobrego.
Bycie kapitanem drużyny koszykówki
liceum Chesterwood pozwalało na czerpanie profitów za samo swoje
stanowisko w szkole. Teraz Blackwell nie dbał już oto w tym samym
stopniu co dwa lata temu, gdy przyszedł do szkoły średniej, jednak
samo przynależenie do reprezentacji szkoły w sporcie dawało
człowiekowi status „kogoś” czy – jak to najczęściej mawiali
ludzie nieznani w szkole, uznawani za ofiary – popularność.
Tak. To potrafi człowiekowi zawrócić w głowie. Z dnia na dzień stajesz się gwiazdą, każdy, kogo spotykasz na korytarzu uśmiecha się do ciebie i stara się zaimponować w wystarczającym stopniu, być przystanął i wymienił z nim kilka słów... Pewność siebie wzrasta do tego stopnia, że sam masz wrażenie, iż promieniujesz cudownym blaskiem wybrańców. Twoje życie zienia się w nieprzerwane pasmo imprez, spotkań; przestajesz jadać na szkolnej stołówce – teraz inni popularni ludzie zgarniają cię na lunch w lokalu poza szkołą. I nawet najpiękniejsza z dziewczyn w szkole może być twoja, jeśli jesteś najpopularniejszy w szkole.
Tak. To potrafi człowiekowi zawrócić w głowie. Z dnia na dzień stajesz się gwiazdą, każdy, kogo spotykasz na korytarzu uśmiecha się do ciebie i stara się zaimponować w wystarczającym stopniu, być przystanął i wymienił z nim kilka słów... Pewność siebie wzrasta do tego stopnia, że sam masz wrażenie, iż promieniujesz cudownym blaskiem wybrańców. Twoje życie zienia się w nieprzerwane pasmo imprez, spotkań; przestajesz jadać na szkolnej stołówce – teraz inni popularni ludzie zgarniają cię na lunch w lokalu poza szkołą. I nawet najpiękniejsza z dziewczyn w szkole może być twoja, jeśli jesteś najpopularniejszy w szkole.
Chris potrząsnął swą ciemnoblond
czupryną, odganiając myśli, które niestrudzenie próbowały wdać
się w jego umysł. Zwiększył siłę kozłowania, wykonał dwutakt,
skoczył... a piłka zakręciła się na obręczy, by po chwili
wahania przelecieć przez okrąg, zahaczając jedynie odrobinę o
siatkę. Chłopak stał obserwując efekt dzieła swoich zdolności i
mięśni. Zawsze trafiał. To przekleństwo czy błogosławieństwo?
Nigdy nie spudłował. Nigdy w całym życiu.
„Blackwell, przestań” –
upomniał się. Znów myśli dążyły do poruszenia niewygodnego
tematu... Jak rekiny wokół człowieka, który wypadł za burtę. „I
pożrą mnie, gdy sięgną celu” – zaśmiał się ponuro w
półmroku sali gimnastycznej.
– Blacky, ty jeszcze tutaj? –
ciemnoskóry chłopak pojawił się jakby znikąd. Wyjął z uszu
słuchawkę, po czym zsunął z głowy kaptur ciemnoniebieskiej
szkolnej bluzy.
– Dziwi cię to? – Chris zapomniał
o piłce, która i tak już nieruchomiała w kącie pomieszczenia. –
Pytanie brzmi co największy wagarowicz w szkole tu robi! –
Podbiegł truchtem do kolegi zajętego grzebaniem w plecaku przy
ławce pod ścianą.
– Mam ochotę na awans –
powiedział, odsłaniając w uśmiechu biały garnitur zębów. –
Już ponad rok nami rządzisz, pora, by ktoś utarł ci tego –
urwał, prostując się i podpierając dłoń na biodrze. Parodiował
ewidentnie Holly, kapitan cheerleaderek. Kontynuował wyższym o co
najmniej dwie oktawy głosem. – Klasycznego, cudownego noska, och!
– Po tych słowach chłopak zamrugał kilkukrotnie.
– Przestań, Hol wcale tak nie mówi!
– Szturchnął go pięścią w bark. Nie potrafił powstrzymać się
od uśmiechu. Rob był dobrym parodystą. Jakby dbając o utrwalenie
swojej opinii komedianta chłopak odrzucił głowę do tyłu i uniósł
jedną nogę, mrugając intensywniej.
Teraz Chris wybuchnął śmiechem. Złe
myśli odpłynęły. Terapia doktora Roberta Cartera jak zwykle
podziałała. Opanowawszy się, Blackwell ruszył po zapomnianą
piłkę.
– To co, partyjka z mistrzem? –
zawołał przez ramię, choć znał odpowiedź nim padła.
Ostatnie promienie słońca znikały
już całkowicie z nieba, więc Rob zapalił oświetlenie połowy
sali gimnastycznej. Dwóch reprezentantów drużyny Chesterwood
zaczęło kameralny mecz towarzyski.
Chelsea.
„Jak on to robi, że nigdy nie
chybi” – zastanawiała się Chelsea Sparks, opierając twarz na
dłoniach. Łokcie wpijały się w jej uda, gdy przechylona do przodu
obserwowała rozgrywkę koszykówki. Nie było to jakieś znaczące
spotkanie, a jedynie zwyczajny mecz między lokalnymi szkołami.
Towarzyski – tak określiła to Holly, kapitan cheerleaderek.
Drużyna dopingująca miała obowiązek być na każdym wydarzeniu
sportowym. Rudowłosa nie skupiała się jednak na grze. Po raz
kolejny od paru tygodni jej uwagę zajmował Blacky. Co dziwne, nie
miało to nic wspólnego z wszechobecną „Blacky-manią” i Chels
wcale nie usiłowała obmyślić sposobu na odbicie go Holly.
Zwyczajnie ją... interesował.
Jeszcze kilka miesięcy temu był
zwyczajnym sportowcem: odpowiednio umięśnionym, z nienaganną
fryzurą rozpadającą się pod wpływem potu w ferworze walki,
słodkim uśmiechem i – jak przystało na szkolną gwiazdę –
uroczą buźką. Ot, nic niezwykłego. Ale ostatnio... Otaczał go
jakiś cień. Nie lśnił jak niegdyś na korytarzach, nie
dowcipkował niewybrednie podczas lekcji. Stał się cichy, coraz
rzadziej widywano go na imprezach, którymi tętniło całe
miasteczko. Z pozoru niewiele się w nim zmieniło: wyglądał jak
zawsze. Tylko czemu Holly przetańczyła ostatnią domówkę u Liz z
Robem? A gdy Chels zapytała, co z Chrisem, ta odpowiedziała, że
ćwiczy przed meczem, skoro Chels widziała, że zaraz po szkole
wszedł do domu i nie zauważyła, by wychodził? Samochód
Blackwella stał grzecznie na podjeździe, co sugerowało obecność
jego właściciela w miejscu zamieszkania. Sparks to wiedziała.
Mieszkali naprzeciwko siebie.
Im częściej zwracasz na kogoś uwagę,
tym bardziej zastanawiający się on wydaje. Zapewne to było powodem
niezdrowego zainteresowania Chels Christopherem, z dnia na dzień
przypominającego coraz bardziej obsesję. Choć za nic by się do
tego nie przyznała, ostatnią imprezę Liz opuściła nie z powodu
telefonu matki, jak powiedziała oficjalnie, ale by obserwować pokój
Chrisa. Koniec wieczoru spędziła w ciemnym salonie, wpijając wzrok
w sylwetkę chłopaka, krążącego po pokoju. Może zawsze tak się
zachowywał, a ona zwyczajnie znała go za słabo, by o tym wiedzieć?
Panna Sparks była w szkole „tą
nową”. Co prawda mieszkała już w Chesterwood od roku zanim
poszła do liceum, zatem szkołę rozpoczęła razem ze wszystkimi.
Mimo to nadal słyszała, jak mówią za jej plecami „ta nowa”,
gdyż w małych miasteczkach niewiele się dzieje. Dziewczyna
pogodziła się w faktem, że przestanie być tak nazywana dopiero,
kiedy inna nastolatka zacznie uczęszczać do ich szkoły. A na to na
razie się nie zanosiło.
Kolejny celny rzut, tym razem już nie
Chrisa, a Roba.
Tłum poderwał się, cheerleaderki
wyszły na środek boiska i rozpoczęły układ. Skandowały
„Carter!”, zachęcając tłum do przyłączenia się. Bohaterem
meczu został Robert, zdobywając decydujące punkty.
Holly po odtańczonym układzie
zostawiła dziewczyny, przeciskając się między ludźmi schodzącymi
z trybun aż do szatni, w której zniknęła zwycięska drużyna. Jej
brązowy kucyk upięty na czubku głowy zniknął za drzwiami męskiej
przebieralni. Kapitan cheerleaderek nie dbała o poszanowanie
intymności chłopców.
Chelsea opuściła pompony, po czym
ruszyła wraz z pozostałymi dziewczętami. Chciała jak najszybciej
wziąć prysznic, by zdążyć zabrać się razem z Liz do jej domu.
Obiecała koleżance, że pomoże jej przy organizacji imprezy po
meczu. Nie chciała jej zawieźć, a świadomość, iż Chris musi
być na domówce dodała jej energii. Holly nie bez powodu ruszyła
od razu do szatni. Tym razem Blackwell jej się nie wywinie.
Chris.
– Hol, jestem zmęczony, naprawdę
muszę tam być? – Blacky zdjął koszulkę, co postawiło jego
mokre od potu włosy ku górze. – Mam pracę semestralną do
skończenia na poniedziałek... – Próbował się wybronić.
– Oczywiście! – Szmaragdowe oczy
zmrużyły się, a uzbrojona w pompon dłoń odnalazła swoje miejsce
na biodrze. – Zawsze tylko wymówki! Nie masz prawa lekceważyć
spotkań elity!
– Elity? – Chris uniósł brew,
wciskając byle jak przepocony t-shirt do plecaka.
– No bo jesteśmy elitą? – Holly
otworzyła szeroko oczy i zamachała ręką w geście wyrażającym
„To oczywiste, idioto!”. – Z resztą, dość mam odpowiadania
na pytania gdzie się podziewasz. Jesteś moim chłopakiem! –
Zamrugała zdenerwowana, a jej głos zabrzmiał bardziej piskliwie
niż zwykle. – Twoim cholernym obowiązkiem jest towarzyszenie mi
na każdym jednym wydarzeniu towarzyskim! – Tupnęła nogą, nie
wiedząc jak inaczej mogłaby dodać stanowczości swoim słowom. –
Tylko spróbuj na mnie nie czekać przed szkołą – warknęła na
odchodnym.
– Ma temperament – zauważył Rob,
poklepując Chrisa po ramieniu. – Jesteś farciarzem. Trafiłeś z
nią w dziesiątkę!
– Zawsze trafiam, Carter. – Głos
Blackwella zabrzmiał stanowczo zbyt sucho.
Bohater meczu uniósł ręce w
poddańczym geście.
– Nie spinaj, Blacky. Jej tylko na
tobie zależy.
Choć Chris wcale nie miał ochoty na
przebywanie wśród ludzi, przyjechał wraz z Holly do willi Liz.
Witały go uśmiechy, jednak szybko wypchnął przed siebie Roba,
oddając go w ręce gratulujących mu uczniów Chesterwood. Jego
dziewczyna na szczęście zajęła się rozmową z gospodynią
wieczoru, więc mógł poszukać sobie spokojnego miejsca i ukryć
się w nim choć na część nocy. Nie zdawał sobie sprawy, jak
bacznie śledzą go bladoniebieskie oczy rudowłosej cheerleaderki.
Podszedł do beczki z piwem i nalał do plastikowego kubeczka bursztynowego płynu. Ruszył w kierunku tarasu na którym nie zdążył jeszcze zgromadzić się tłum entuzjastów wyrobów tytoniowych; oparł łokcie o barierkę, a wtedy usłyszał męski głos.
Podszedł do beczki z piwem i nalał do plastikowego kubeczka bursztynowego płynu. Ruszył w kierunku tarasu na którym nie zdążył jeszcze zgromadzić się tłum entuzjastów wyrobów tytoniowych; oparł łokcie o barierkę, a wtedy usłyszał męski głos.
– Tu jest zajęte.
Odwrócił się w stronę źródła
dźwięku i zobaczył opartego o balustradę po drugiej stronie
Tony'ego.
– Nie sądzę, Wagner. – uśmiech
wpłynął na wąskie usta blondyna. – Wieki cię nie widziałem,
gdzie zniknąłeś?
Brunet sięgnął do kieszeni
podartych jeansów, wyciągając paczkę papierosów.
– Tu i tam. Wezwała mnie przygoda.
– Wzruszył ramionami.
Antony zyskał sobie miano buntownika,
gdy w pierwszej klasie rzekomo wysadził swoją szafkę. Od tamtej
pory zaczął nosić skórzaną kurtkę nawet w słoneczne dni i
odpowiadać enigmatycznie na pytania. Chris wiedział jak naprawdę
wyglądała kwestia eksplozji: zwykły wypadek. Wagner uwielbiał
zabawy z odczynnikami chemicznymi, a początek pierwszej klasy
spędził jako jeden z nielicznych członków kółka chemicznego.
Choć liceum panował absolutny zakaz wynoszenia poza pracownię
jakichkolwiek substancji, Tonego tak pochłonął eksperyment, że
złamał złotą zasadę ukrywając kilka chemikaliów w szafce.
Planował zabrać je do domu, jednak z niewiadomego powodu coś
poszło nie tak, a niewłaściwe odczynniki wpadły na inne,
powodując małą katastrofę, wystarczającą jednak do zawieszenia
Antonego na miesiąc. Ta niewinna eksplozja zapewniła brunetowi
sławę.
– No tak, przygoda. – Chris upił
łyk piwa, unosząc brew.
– Miałem kilka rzeczy do
załatwienia w domu. Mick nie radził sobie ze zleceniem, odszedł mu
pracownik i go zastępowałem – wyjaśnił Wagner, odpalając
papierosa. – Ale gdyby ktoś pytał, opowiedz o mnie jakąś mętną
historię, coś o nielegalnych imigrantach i krwawych porachunkach.
– Masz to jak w banku.
– Tu jesteś! – Na tarasie zjawiła
się burza rudych fal przyodziana w dopasowaną, czerwoną sukienkę
z dekoltem w serce.
Dziewczyna od razu skierowała się do
Tonego, składając na jego ustach lekki pocałunek. Odrobina
skrzącego się błyszczyku pozostała na wargach chłopaka, więc
szybko starła ją wierzchem dłoni. Dopiero teraz zauważyła
dyskretnie wycofującego się Chrisa.
– Może przyjdę później? –
Zaniepokoiła się, a jej głos zadrżał.
– Coś ty, Chels. – Wagner
przyciągnął dziewczynę do siebie, obejmując ją w talii. – Tak
sobie gawędzimy.
Chelsea spojrzała nie niego badawczo,
potem jej wzrok przeniósł się na Blackwella uśmiechającego się
jak model z okładki kolorowego czasopisma.
– No dobrze. – Skinęła głową.
– Czy wtajemniczamy go w nasz szatański plan?
– Teraz już musicie.
Zainteresowaliście mnie. – Blondyn ustawił kubek z piwem na
balustradzie, następnie podszedł do pary.
– Chcemy zrobić alternatywne
przyjęcie w ogrodzie – wyjaśniła rudowłosa. – Rzygać mi się
chce od pisków cheerleaderek...
– Powiało hipokryzją! – Blacky
wybuchnął śmiechem.
– Aj... – Chels lekceważąco
machnęła ręką, jakby odganiała natrętną muchę. – Zbiorę
ludzi. Wszystko przygotowałeś? – zwróciła się do Tonego.
– Będziesz zachwycona – zapewnił,
ale Chelsea już zniknęła z powrotem w budynku.
Wszyscy.
Elitarną klikę wybrańców
alternatywnej imprezy stanowiły zaledwie cztery osoby, a licząc
nowo nabytego gościa – pięć. Grupa rozbawionych nastolatków
przemykała przez oświetlony blado księżycem w pierwszej kwarcie
ogromny ogród rodziny Liz. Sama gospodyni nie otrzymała zaproszenia
i pozostawała w nieświadomości zniknięcia kilku gości. Celem
nocnej eskapady była altanka na końcu posesji, w której Tony
podłączył sprzęt grający zasilany akumulatorem, który wcześniej
musiał tam dostarczyć. Każdy z uczestników wyniósł alkohol dla
siebie i już po kilku minutach wszyscy siedzieli w kręgu światła
wydobywającym się z lampy błyskowej z telefonu Anne. Ostatnim ze
zgromadzonych był Brandon, który wyjątkowo nie miał przy sobie
swej ukochanej gitary.
– Zrób ciszej – zażądała
brunetka, kierując swoje słowa do szatyna. – Jeszcze zwrócimy na
siebie uwagę! – Nieco szaleńczy chichot, który wyrwał się z
jej piersi niewątpliwie powodowany był zbyt dużą ilością
wypitego przez nią piwa. Dziewczyna opadła się o Brana,
przymykając niemal czarne oczy.
– Wiecie, co jest straszne? –
Chelsea wyciągnęła się zrelaksowana na trawie. Chris był tuż
obok niej, więc nie robił nic niezwykłego. Pozwoliła otępionym
zmysłom na zrezygnowanie ze zwykłego wyczulenia na otoczenie, które
mimowolnie włączało jej się w obecności Blackwella.
– Holly na kierowniczym stanowisku?
– zasugerowała Anne nieco bełkotliwie.
– To też... – W głosie Sparks
zabrzmiała nuta rozbawienia. – Ale chodzi mi o to, że jestem złym
człowiekiem.
– Chels, upiłaś się. – Tony
połaskotał rudowłosą wywołując drgnięcie u dziewczyny.
– Czemu złym? – dopytał
Christopher, odkładając obok siebie kolejną, ósmą już
opróżnioną butelkę.
– Ale to sekret – zastrzegła
Chels. – Czasem, gdy mi się nudzi... – zrobiła dramatyczną
pauzę – przekładam Elle przedmioty, które odkłada gdzieś na
chwilę – czknęła. – Chowam je w dziwne miejsca, a ona potem
myśli, że coś robi jej się w głowę. Za nic nie przyznałaby się
do tego tacie, a ja mam z tego tyle radości...
– I dobrze tak suce – skwitował
Brandon. – Jest beznadziejną macochą.
– Można komuś wmówić chorobę
psychiczną – wtrąciła Anne. – Przestań to robić! –
Upomniała Chels.
– Ale bycie złą jest takie
cudowne! – zawołała Chelsea.
– Masz na nią zły wpływ – te
słowa brunetki skierowane były do Tonego, co zaowocowało
wywołaniem na jego twarzy półuśmiech.
– Też jestem złym człowiekiem –
Bran wzruszył ramionami. – Moja siostra sądzi, że ma alergie na
większość kosmetyków. A ja po prostu dodaję do nich... Rzeczy.
– Jakich rzeczy? – Chris domagał
się uściślenia.
– Maści rozgrzewającej do
błyszczyku, chilli do pudru. – Wzruszył ramionami.
– Ja zabiłem człowieka – wyrwał
się nagle Blackwell.
Hej!
OdpowiedzUsuńWkraczam w świat Twojego bloga, już zapoznałam się z bohaterami, więc zaczynam czytać!
Czytałam na spisie blogów, że ten Chris kogoś zabije i byłam bardzo ciekawa, w jaki sposób to przedstawisz i do tego nawiążesz. Spodobało mi się, chociaż dalszy ciąg pokaże kolejny rozdział!
Więc lecę do Pilota#2 ;-D
Pozdrawiam :-D
xoxoxox
Świetnie napisane szkoda że nie ma kolejnej części chętnie bym poczytała. Mój narzeczony zaczyna swoją przygodę z piłką. Od dziecka marzył o tym jednak planu mu się troszkę pokrzyżowały. Mam nadziej, że tym razem uda mu się spełnić marzenia. Udało nam się w tym roku skończyć z dość okropnym nałogiem jakim jest papieros a to wszystko zasługa metody https://allencarr.pl/ którą polecamy razem z partnerem.
OdpowiedzUsuń