1. Superbohater


Chris.

– Zostaw mnie! – krzyczał Chris, rzucając się po łóżku. – Nie chciałem!
Chłopak zerwał się do pozycji siedzącej. Pościel była mokra od jego potu, a on wpatrywał się
szeroko otwartymi oczami w ciemność przed sobą. Wzrok nie potrafił wyłowić ani jednego szczegółu jego pokoju. Zupełnie, jakby otaczający go świat nagle zniknął... Czy oślepł? Dłonie powędrowały do oczu, jakby miało to cokolwiek wyjaśnić. To pewnie kara za to, co zrobił... Bóg istnieje i właśnie w ten sposób potępił jego czyn. Blacky był tego niemal pewien. I wtedy powróciła  do niego świadomość. Rolety. Zasunął rolety, by Chelsea nie mogła go dostrzec... Nieco postarał się wyostrzyć wzrok, co zaowocowało dostrzeżeniem zarysów przedmiotów w pokoju. A kiedy jego spojrzenie zatrzymało się na mrugającej z rzadka kontrolce monitora w stanie czuwania, rytm serca powoli zaczął wracać do normy. „Cholerna podglądaczka” – pomyślał Blackwell, próbując zamienić przerażenie na gniew. Sięgnął po telefon, który zazwyczaj na noc wsuwał pod poduszkę. Podświetlił ekran. Holly dzwoniła siedemnaście razy. Chyba nie spodobało jej się, że jej chłopak opuścił dom Liz zbyt szybko... Albo dowiedziała się, gdzie tak naprawdę był podczas imprezy. 
„Cholerna Nowa” ponownie przemknęło mu przez myśl. To przecież tylko jej wina, że Chris poszedł na mniejszą, konkurencyjną imprezę. To ona o tym wspomniała. Przez nią uciekł od Holly.
Nim ekran telefonu zgasnął Blacky dostrzegł na nim jeszcze godzinę. Było po drugiej w nocy. Zbyt wcześnie, by wstać, a zbyt późno, by coś zrobić. Za kilka godzin i tak zadzwoni budzik, który obwieści, iż pora wstać do szkoły. Najmądrzej byłoby pójść spać, ale... Ale Chris nie chciał wracać do snu. Tym razem był on inny niż zwykle. Pojawiła się w nim Chelsea. Całość koszmaru rozgrywała się w kolorach czerwieni. Koloru krwi. Chels stała tam i początkowo zdawała się nie zauważać, zajęta dymem papierosowym. Blackwell uznał to za jeden ze snów erotycznych, gdyż Sparks wyglądała jak zwykle ponętnie. Wtedy jednak jej  jasnoniebieskie oczy spojrzały na niego oskarżycielsko. 
– Zabiłeś ją – powiedziała Chelsea ze snu. – Masz jej krew na rękach. 
A potem rudowłosa wycelowała w niego palec wskazujący. Uśmiechnęła się delikatnie, z lekką nutką szaleństwa w oczach. 
– Ukrywasz się, ale ja odkryję twoją tajemnicę. Ty zawsze trafiasz, ja nigdy nie pudłuję z oceną.
Chelsea nie mogła widzieć, co się stało. Wiedział tylko Chris. I jego ojciec. Choć czy stary alkoholik Blackwell mógł zachowywać jakiekolwiek informacje w swym przepitym mózgu? Chels zadziałała jedynie na jego psychikę. Zbyt uczepiła się tego, co wypalił po pijaku. Pewnie z powodu procentów krążących we krwi. 
– Cholerna Sparks! – Tym razem Chris wypowiedział to na głos, po czym opadł na poduszkę. Strach minął. Gdy człowiek jest tylko zły łatwiej mu zasnąć.

Holly.

Znów nie odbierał. Holly była wściekła na Chrisa. Najpierw zmył się z imprezy, a potem bezczelnie nie odbierał. Liczyła na to, że chociaż wpadnie na genialny pomysł oddzwonienia do niej choćby przed lekcjami, albo nawet skruszony pojawi się rano u drzwi jej domu, proponując, że pojadą razem na zajęcia. Ale skąd.
Zirytowana wrzuciła telefon do torebki, kończąc makijaż. Blackwell na nią nie zasługiwał. Gdyby miał w sobie choć odrobinę z Roberta... To właśnie Carter spędził z nią noc u Liz. On przynosił kolejne kubki z piwem i zabawiał ją tańcem. Z nim była na wszystkich zdjęciach z imprezy. I to on odprowadził ją do domu.
Telefon wydał z siebie dźwięk informujący o nowej wiadomości. Chris?

 Carter: Może podjechać po Ciebie? Byłem odebrać zdjęcia z soboty i jestem w Twojej okolicy...

Idealnie wyskubane brwi Holly zbliżyły się do siebie. Znów Robert. Carter jest zawsze. Blackwella nie ma nigdy. Ale to Chrisa Holly kochała.
Holly: Jasne, już idę.

Zaopatrzone w polakierowane na czerwono paznokcie palce szybko wstukały odpowiedź. 
Ostatnie spojrzenie w lustro. Tak, wyglądała perfekcyjnie. Torebkę zarzuciła na ramię, stopy wsunęła w bordowe szpilki, wygładziła spódniczkę. Pora stawić światu czoła. Królowa bez Króla. Jak zwykle. 

Chelsea.

– Tony! Zaspałam! –  Rudowłosa w panice przerzucała ubrania z szafy. Włosy rozsypywały się, co chwilę wpadając na twarz. Walczyła z nimi jak lew, przyciskając telefon ramieniem do ucha. –  To będzie trzecie spóźnienie w tym miesiącu –  żaliła się – pewnie wywalą mnie z drużyny... –  komórka omal nie spadła na ziemię, co Chels skwitowała niezbyt subtelnym przekleństwem.
– Będę u ciebie najwcześniej za kwadrans. –  Tony wcale jej nie pocieszył. 
–  Zajęcia rozpoczynają się za dziesięć minut! –  Opadła na łóżko, zrezygnowana. Wokół niej panował zaawansowany nieporządek. – Wyrzucą mnie, Tony.
– Przecież i tak tego nie lubisz. –  Wagner nie wydawał się szczególnie przejęty. – Spokojnie, Chels. 
W oczach Chelsea zaczęły zbierać się łzy. 
– Nie lubię, ale co innego zrezygnować samej, a co innego zostać wywaloną. Holly mnie zje, będzie się nade mną pastwiła do końca życia...
– Daj mi chwilę. –  Głos w słuchawce nagle zamilkł. Sparks odsunęła od ucha komórkę, by upewnić się, że Antony faktycznie się rozłączył. Nie poprosi Elle o podwózkę. To w ogóle nie wchodziło w rachubę. Tym bardziej nie pożyczy od niej samochodu: to byłoby jak zaakceptowanie jej pod dachem. 
Komórka zadzwoniła ponownie. 
– Chris cię zgarnie. Tylko masz wyjść w ciągu dwóch minut, bo nie będzie czekał. – Tony brzmiał na zadowolonego z siebie. 
– Kocham cię! – zawołała, kończąc rozmowę. Najszybciej jak się dało, bez zastanowienia, wcisnęła na siebie przypadkową koszulkę oraz jeansy. W szkole zastanowi się, co z tym zrobić. Chwyciła w rękę najwygodniejsze szpilki, po czym z prędkością huraganu zbiegła po schodach boso. Wypadła przed drzwi, gdzie stał już samochód. Siedział w nim Chris o kamiennej twarzy. Nie analizując jego nastroju wsunęła się na miejsce pasażera.
– Dzięki! Nie wiem jak ci się odwdzięczę, Blacky, po prostu ratujesz mi życie!
– Taka rola superbohaterów. – Wzruszył ramionami, wbijając bieg. 
–  Superbohaterów? – Chelsea spojrzała na wybawcę unosząc brew. – Uwielbiam superbohaterów! – Zaczęła wyczuwać, że Blackwell nie jest zadowolony z jej obecności, a podwózka miała na celu jedynie zrobienie przysługi dla Tonego, nie mając nic wspólnego z chęcią pomocy Sparks. – Z jakim
superbohaterem się utożsamiasz? – Starała się mimo wszystko sprawić, by podróż do szkoły nie była tak uciążliwa.
– Nie zastanawiałem się nad tym – odpowiedział po chwili. 
– Gdybym miała być superbohaterką... – Chels oparła się wygodnie na fotelu pasażera. – Byłabym chyba Daredevil'em.
– Daredevil'em? Nie jest szczególnie seksowny. – Blacky krótko się zaśmiał, a atmosfera stała się lżejsza o co najmniej połowę.
– Superbohaterowie wcale nie muszą być seksowni. – Sparks wzruszyła ramionami. – Osobiście nie postrzegam Hulka jako kogoś atrakcyjnego... A dawał radę.
– Jakoś nie widziałbym cię w roli ślepego faceta wywijającego laską! – Chris skręcił na uliczkę prowadzącą już bezpośrednio do budynku szkoły.
– Oj, byłabym urocza w jego czerwonym kostiumie. – Rudowłosa roześmiała się. – Holly by padła, gdyby zobaczyła mnie tak na treningu!
Swobodna atmosfera prysła jak bańka mydlana. Blackwell zacisnął mocniej dłonie na kierownicy, a kostki na jego dłoniach pobielały. 
– Czeka mnie jeszcze dziś przeprawa z nią... – mruknął, bardziej do siebie niż do Sparks. – Zastanowię się nad tym, jakim superbohaterem mógłbym być. 
Samochód zaparkował pod szkołą. Chelsea dopiero gdy wysiadła, zwróciła uwagę na to, czym właściwie jechała. Blacky posiadał czerwonego Lincolna, co nie było popularnym samochodem wśród uczniów Chesterwood. 
– Dzięki za podwózkę... A przy okazji: fajna bryka – rzuciła, ruszając ku budynkowi szkoły. 

Chris.

Chris spojrzał na swój samochód. Sam nie nazwałby go „fajnym”, choć Lincoln z '97 sprawował się dobrze i dotąd go nie zawiódł. Kiedyś jeździła nim jego mama... I to czyniło go chyba jeszcze bardziej wyjątkowym. „Czerwony jak krew”. 
Zablokował drzwi i ruszył za zajęcia. Poniedziałki rozpoczynały zajęcia z literatury, których Blacky szczerze nie znosił. Jako typ sportowca ogólnie nie przepadał za teoretycznymi przedmiotami, choć musiał przyznać, że na historii i chemii bawił się całkiem nieźle. Literatura była dla niego stratą
czasu. Po co przejmować się jakimiś wypocinami bez znaczenia? To nie są ani fakty historyczne, ani coś, co można by potem wykorzystać gdziekolwiek. Ot, przeczytasz „Wichrowe wzgórza” i poza godzinami przesiedzianymi nad zapisanymi drobną czcionką kartkami dowiesz się jedynie, że według jakiejś martwej kobiety miłość jest trudna, a wrzosowiska to dobre tło do romansu. Jedynym plusem całych tych zajęć był prowadzący je nauczyciel: pan Lambert, nie wymagający przynajmniej pisania wypracowań po każdym bzdurnym romansidle, jak miała to w zwyczaju czynić nauczycielka literatury z pierwszej klasy. Lambert chciał, by uczniowie czytali zadane pozycje, omawiał je z nimi na zasadzie żywej dyskusji, a oceny wystawiał na podstawie aktywności oraz ogólnego testu z ważniejszych wydarzeń sprawdzających ogólną wiedzę. I nie były to pytania rzędu „Jak miała na imię nimfa, przyjaciółka Persefony” ale raczej „Czy miłość Heatfcliff'a i Katarzyny zakończyła się szczęśliwie”. Na to Blacky mógł się zgodzić. Kolejną zaletą zajęć prowadzonych przez Lamberta było nietrzymanie się listy lektur. Dla urozmaicenia wtrącał rzeczy spoza kanonu oraz nie przejmował się przynależnością epokową. Jednego tygodnia można było omawiać „Syzyfa” a drugiego „Romeo i Julię”. 
Zajęcia w tym tygodniu pan Lambert rozpoczął słowami:
– Kto zna odpowiedź na zagadkę Sfinksa, ten dostaje od razu trzy plusy na start!
Po klasie przebiegł szmer. Na ten tydzień nauczyciel nie zadał niczego do przeczytania, co mogło oznaczać, że pytanie będzie z czegoś, co zaczną omawiać w tym tygodniu. Za jedne zajęcia można było dostać tylko jeden plus, zatem zdobycie trzech plusów sugerowało możliwość nie odzywania się dwie kolejne lekcje. 
– Człowiek! – zawołała kujonica Penny z pierwszej ławki. Nauczyciel i tak by ją usłyszał, nawet, gdyby szepnęła odpowiedź. 
– Tak, panno Duches, ma pani rację. A czy przytoczyłaby pani może treść tej zagadki? Nie musi pani naturalnie nic cytować, wystarczy nakreślić problem. – Lambert uśmiechnął się zachęcająco do Penny.
– Co to jest: chodzi rano na czterech nogach, w południe na dwóch, a wieczorem na trzech. – Dziewczyna wypowiedziała zagadkę jak zdanie oznajmujące.
– Dziękuję. – Nauczyciel zwrócił się do reszty uczniów. – Dziś zajmiemy się twórczością Sofoklesa, która jest wam już znana. Cieszę się, że niektórzy zaznajomili się z własnej nieprzymuszonej woli już wcześniej z „Edypem”, choć mam nadzieję, iż zajęcia nie okażą się dla nich nieprzydatne. Tym razem odejdziemy jeszcze bardziej od konwencji typowych zajęć z literatury i będziemy inscenizować poszczególne sceny „Edypa”. Przydzielę wam scenki, a przez trzy następne tygodnie będziecie je odgrywać. W ten sposób zapoznamy się ze sztuką antyczną. 
– Mamy się uczyć na pamięć? – jęknął Rob, siedzący obok Chrisa. – Jest sezon rozgrywek, drużyna wolałaby się skupić na treningach...
Lambert zgromił go wzrokiem. 
– To sztuka antyczna. Nie ma w niej zbyt dużo do ucznia na pamięć. Poza tym, panie Carter, musi pan mieć w głowie coś więcej niż piłkę do koszykówki. – Nauczyciel usiadł na skraju biurka, wsuwając dłonie do kieszeni marynarki. – Twórzcie sobie zawsze alternatywne wyjścia. Nie życzę tego panu, pod żadnym pozorem, ale może pan wyjść ze szkoły i zostać potrąconym przez szkolny autobus. Zyska pan kontuzję i już nigdy nie zagra. Może wtedy postanowi pan zostać nauczycielem literatury?
Wizja Roba jako prowadzącego zajęcia rozbawiła całą klasę. Nauczyciel przeszedł płynnie do tematu lekcji, czyli tła historycznego dla omawianej książki. Gdy zadzwonił dzwonek, Lambert poprosił Chrisa do pozostanie chwilę dłużej.
– Tak? W czym rzecz? – Blacky przestępował z nogi na nogę, stresując się. 
– Ostatnie dwa testy poszły ci dość kiepsko, Blackwell. Chciałbym wystawić ci dobrą ocenę na koniec, więc byłoby dobrze, gdybyś przyłożył się do aktualnego tematu...
Chris zacisnął dłonie na ramiączkach plecaka. Nie miał czasu na zajmowanie się wypocinami ludzi, którzy dawno już nie żyją... Choć lubił zajęcia z Lambertem. Nie mógł powiedzieć, dlaczego nie może zająć się nauką. Tego nie mógł wiedzieć nikt.
– Dobrze, panie Lambert. – Poprawił plecak na ramionach, patrząc nauczycielowi w oczy. – Przyłożę się.

Antony.

– Hej, Blackwell – rzucił Tony, widząc, jak Blacky wychodzi jako ostatni z klasy. – Co tam kujonisz?
– Tony – odpowiedział Chris, uśmiechając się do Wagnera. – Ja i bycie kujonem? – Roześmiał się. – To twoja działka!
Ciemnowłosy rozejrzał się po korytarzu, upewniając, że nikt nie zwrócił uwagi na słowa Blackwella. 
– Jeszcze mi zepsujesz wizerunek – powiedział konspiracyjnym tonem. – Chciałem ci podziękować za rano. Chels by się chyba zabiła, gdyby nie dojechała na czas. Zaczynam podejrzewać, że tak naprawdę kocha to bycie cheerleaderką, niezależnie od tego, jak bardzo narzeka. 
– Wagner, czy ty znasz się na tragediach antycznych? – Chris zmienił temat.
Tony mierzył wzrokiem blondyna. Czy aby się nie przesłyszał? Blacky, gwiazda szkoły, postanowił nagle zgłębiać tragedie antyczne? To jakiś żart... Poczuł się w tym momencie zupełnie jak w „Ukrytej kamerze”. Jego milczące wpatrywanie się w chłopaka przerwało wibrowanie w kieszeni.
– Tragedie antyczne? – mruknął, sięgając do kieszeni. – Nigdy nie byłem entuzjastą literatury, ale... – Spojrzał na ekran telefonu – Poczekaj, to Chels napisała. 

Chelsea: Uwalę wf, rozumiesz? Nie liczy się, że dopinguję, umiem robić szpagat itd. Mam nauczyć się jeszcze grać w gry zespołowe. Oby ją piekło pochłonęło!

– Chris, mam taki pomysł... – zaczął Tony. – Chlsea radzi sobie z wierszami i innymi tego typu głupotami. Może ona by ci pomogła?
Blackwell wpatrywał się w niego niezadowolony. 
– Nie chcę łaski Nowej – burknął w końcu.
– To się świetnie składa! Bo widzisz, Chels ma nauczyć się grać zespołowo...

5 komentarzy:

  1. Świetnie się to czyta! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej! To znowu ja!
    Przeczytałam wszystko na raz i bardzo mi się to podoba!
    Ulubiony cytat rozdziału? ''– Taka rola superbohaterów. '' Więc tytuł dobrany g e n i a l n i e :-D
    Oj, Tony, uważaj, bo wysfatasz tą dwójkę ;-p
    Jednak królowe szkoły - Holly - zawsze muszą być sukami xD To się już chyba nigdy nie zmieni. Ciekawe, czy to 'kocham' to prawdziwa miłość. Czyżby Rob coś tam chciał się zakręcić koło naszej gwiazdy?
    Rozdział bardzo mi się podoba :-D
    Przy kolejnych raczej nie będziesz musiała czekać długo na moje komentarze, Szamanko! ;-*
    Nie martw się, nie zostawię Cię, jestem wierną czytelniczką!!
    Życzę miłego dnia/wieczoru! Trzymaj się i czekam z niecierpliwością na nexta!
    xoxoxox

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS. Tak sobie teraz zerknęłam w bok i namierzyłam także innego Twojego bloga!
      Wpadnę ;-D
      Najwyżej mój chłopak mnie zabije, że mu nie odpisuję, jak się zaczytam ;-*
      xoxoxox

      Usuń
    2. Oj, nie ryzykuj utraty miłości dla czegoś, co może poczekać ;D Aż się ucieszyłam, że kogoś zainteresował blog ;D Biorę się zatem za pisanie :D

      Usuń