3. Nocą w Lenny's

 Chris.

SMS, który przyszedł koło północy niemal przyprawił Blacky'ego o zawał serca. Holly nie pisywała o tej porze. Nigdy. Nawet w weekendy – wtedy dzwoniła. W normalne dni robocze kładła się spać nie później niż o dziesiątej, by nie mieć worków pod oczami. Wybudzony z głębokiego snu chłopak poszukiwał komórki pod poduszką. Gdy już ją odnalazł i podświetlił ekran, skrzywił się mrużąc oczy.

Wagner: Masz chwilę dla kumpla?

Blackwell spojrzał jeszcze raz, by upewnić się, że wzrok go nie myli. Zdecydowanie zbliżała się północ. A dokładniej miała wybić za niecały kwadrans. Jeśli Wagner pisał o tej porze, musiało się coś stać. Antony odkąd Chris sięgał pamięcią był etyczny aż do bólu: nie budził nikogo bez potrzeby ani nie przychodził niezapowiedziany. Blondyn, przecierając wolną dłonią zaspane oczy odpisał na SMS'a.

Blackwell: Co się stało?

Wagner: Była u mnie Holly. Właśnie wyszła. Musimy pogadać.

Blackwell: Spotkajmy się w Lenny's, za pół godziny.

Lenny's było jedynym całonocnym barem w Chesterwood. Z resztą, nigdy go nie zamykano. Blacky wyszedł z pościeli i naciągnął na siebie jeansy oraz koszulkę. Narzucił na plecy bluzę, którą miał na sobie zaledwie kilka godzin wcześniej, gdy odwiedzał Nową. Upewnił się, że ojciec głęboko śpi i wyszedł w ciemną noc.

– Blackwell... Powinieneś poświęcać Holly nieco więcej czasu – zaczął Tony, gdy barman nalewał mu piwo. – Nie podoba mi się, gdy wpada do mnie zapłakana cheerleaderka. Zwłaszcza o dziesiątej wieczorem.
– Czego chciała? – zapytał Chris, którego trunek znajdował się już w jego dłoniach. Upił mały łyk, a odrobina piany została na jego górnej wardze. Oblizał ją.
– Myślę, że istotniejsze jest dlaczego płakała. – Skrzywił się ciemnowłosy. – Blackwell, to jest chore. Dlaczego nie powiedziałeś Adams o korepetycjach u Chels? Ona próbowała mi wmówić, że widziała, jak się obściskujecie przed domem! – Wbił spojrzenie w przyjaciela.
– Sądzisz, że bym ci to zrobił? – Blondyn spojrzał na rozmówcę z iście pokerowym wyrazem twarzy.
– Nie mam pojęcia, co byś zrobił, a czego nie, Blacky – westchnął Tony, odbierając swój kufel. – Wystarczy mi, że ufam Chelsea. A co do ciebie... Co się dzieje? Nie chcesz być z Adams to po prostu z nią zerwij... To, jak jest ci obojętna rzuca się w oczy, naprawdę. Nie lubię pchać się w nie swoje sprawy, ale...
– To się nie pchaj – przerwał mu Blackwell. – Holly jest moją dziewczyną. Będę robił, co będę chciał.
– Nie rozumiem cię, stary. – Tony kręcił z niedowierzaniem głową. – Czujesz coś do niej w ogóle?
Chris uśmiechnął się. W grymasie tym było coś z wyrazu pyska wilka, który zwietrzył ofiarę.
Coś czuję.

Chelsea.

Ten dzień w szkole Chelsea rozpoczęła od zostania zignorowaną przez grupę koleżanek z drużyny. Holly przeszła koło niej, jakby w ogóle nie istniała, a jedna z jej przybocznych zaszczyciła Sparks jedynie lodowatym spojrzeniem. Rudowłosa uniosła brew, jednak nie skomentowała zachowania. Widać Adams miała gorszy dzień, albo Chels miała przy sobie identyczną co ona torebkę. Podczas pierwszej przerwy Holly niby przypadkiem wpadła na Chelsea, przez do ta druga wypuściła z rąk zeszyty. Dodatkowo towarzysząca kapitan drużyny blondynka popchnęła drzwi szafki Sparks, co zaowocowało bolesnym uderzeniem w głowę.
Chels tego nie mogła już zignorować.
– O co u diabła chodzi? – Stanęła przed zielonooką na kolejnej przerwie.
– Zejdź mi z oczu, Nowa – zawarczała Holly, popychając rudowłosą.
Chelsea uderzyła o ścianę, a nim Adams zdążyła zrobić cokolwiek innego, między dziewczynami, jakby znikąd pojawił się Wagner.
– Adams. – W głosie chłopaka pobrzmiewała groźna nuta. – Dotknij jej jeszcze raz, a nie będę za siebie ręczył!
– Idiota. Rogacz i idiota! – Cheerleaderka zmrużyła oczy. – Bronisz tej dziwki? Stać cię na więcej, Wagner!
– Kogo nazywasz dziwką? – Chelsea zareagowała natychmiast, wychylając się zza ramienia Tonego.
– Spokojnie, Skarbie – Wagner próbował ją uspokoić. Lepiej nie dolewać oliwy do ognia.
– Ciebie, ruda wywłoko! – Adams rozjuszyła się i nie zwracając zbytniej uwagi na rozdzielającego je
chłopaka, rzuciła się na Sparks.
Wagner w porę złapał Holly za ramiona i odepchnął od swojej dziewczyny.
– Do reszty cię powaliło, Adams?
Wokół nich zebrał się spory tłumek gapiów. Nie co dzień widzi się bójkę cheerleaderek. Wśród nich znalazł się i Carter, który nie był w stanie ścierpieć, że ktoś pchnął Holly. W ułamku sekundy wyskoczył na Wagnera, po czym oboje upadli na ziemię, szamocząc się.
– Nie waż się więcej tknąć Holly! – wycedził Rob, szamocząc się z Tonym.
– Tylko bronię swojej dziewczyny! – Brunetowi udało się znaleźć nad koszykarzem. W odróżnieniu od niego nie starał się zadać ciosu.
– Carter, to nie twoja sprawa – Holly zignorowała bójkę całkowicie, przeciskając się przez tłum.
Chelsea tymczasem usilnie próbowała rozdzielić walczących. Efekty jej starań pozostawały niezauważone, ale odejście Adams uspokoiło Cartera. Teraz zarówno on jak i Wagner wstali z podłogi i posyłali sobie jedynie gniewne spojrzenia, oddychając ciężko.
– Jeszcze raz ją tknij, a pożałujesz. – Rob uniósł palec, grożąc.
– O, świetnie. To niech ona przestanie rzucać się na moją dziewczynę! – Oczy Tonego płonęły wściekłością.
– Kochanie... – Chelsea próbowała odwrócić uwagę chłopaka od koszykarza. – Poradzę sobie z tym, dobrze? Sama, porozmawiam z Holly na treningu...
– Nie idziesz na trening – mruknął w odpowiedzi ciemnowłosy. – Ta wariatka jeszcze zrobi ci tam krzywdę.
Rozbrzmiał dzwonek obwieszczający rozpoczęcie lekcji. Tłumek rozszedł się, Rob ruszył na swoje zajęcia.
– Wiesz, że i tak tam pójdę. – Chelsea przesuwała dłońmi po ciele Wagnera, sprawdzając, czy nic mu nie jest. – Muszę dowiedzieć się, o co chodzi...
– Ja wiem doskonale. Myślałem, że rozwiązałem tę kwestię dziś w nocy, ale okazuje się, że mam znów z kimś do pogadania. – Objął Sparks, po czym pocałował ją w czoło. – Odprowadzę cię do klasy.

Antony.

Mimo tego, że minęła cała lekcja, Tony nie zdążył ochłonąć. Miał ochotę mocno uderzyć pięścią w tę ubóstwianą przez dziewczęta twarz Blackwella. Nie bez powodu przeprowadził z nim nocną rozmowę przy piwie. Taka sytuacja miała nie mieć miejsca. Wymusił na Chelsea obietnicę, że na lunch zostanie w szkolnej stołówce. On tymczasem wyruszył do B&Gees, gdyż wiedział, że właśnie tam przesiaduje radosna ekipa Adams, a tym samym i Blackwell.
Siedzieli przy tym samym stoliku co zawsze. Żałosny obrazek. Carter śliniący się do nadętej kapitan cheerleaderek, Blackwell niczego nie widzący i Holly udająca, że ona i Blacky stanowią parę idealną. Banda zakłamanych manekinów z imitacją życia.
– Blackwell, może wyjaśnisz proszę swojej dziewczynie, co łączy cię z Chelsea? – Wyrzucił z siebie Tony oskarżycielskim tonem. Oparł dłonie o oparcie wolnego krzesełka.
– Uczy mnie. – Chris wzruszył ramionami, nie przerywając sobie spożywania frytek. – A o co chodzi? – Uśmiechnął się krzywo, spoglądając wyzywająco na Wagnera.
– Doskonale wiesz, Chris – cedził ciemnowłosy – cała szkoła aż huczy od opowieści o bójce cheerleaderek.
Holly przewróciła oczami.
– Czy to moja wina, że twoja ruda szmata próbuje mi odbić chłopaka? – prychnęła.
– Mówiłem ci coś na ten temat... – Wagner zaczął głęboko oddychać a kostki zaciśniętych na oparciu krzesła dłoni zbielały.
Blackwell zakończył posiłek i wstał od stołu.
– Holly, zamknij się.

Cisza, która zapadła przy stoliku aż piszczała w uszach.
– C...Co? – zająknęła się zszokowana Adams. Jej szmaragdowe oczy były niemalże okrągłe.
– Właśnie to. – Zmiął w dłoniach papierek po frytkach. – Masz się zamknąć. Nowa jest w porządku. Pomaga mi w nauce. – Ruszył do kosza na śmieci, uważając temat za zakończony.
Tony uśmiechnął się tryumfalnie do otępiałej z wrażenia Adams i razem z Blacky'm opuścili B&Gees.

Chris.

– Sorry za tę akcję z Chels. – Blacky kopnął leżący na jego drodze kamyczek. – Głupio wyszło. Myślałem, że będzie jak zwykle milczała.
– Nie powiem, że wszystko ok. – Tony zachowywał dystans do Blackwella. – Miałeś wyjaśnić sprawę.
– Wybacz. Jakoś wyleciało mi z głowy – mruknął, kierując się do Lincolna.
Zostawił Tonego za sobą. Przeprosił, powinno wystarczyć. Jak Wagnerowi się coś nie podoba, wcale nie muszą ze sobą gadać. Blackwell nie potrzebuje nikogo. Wsiadł do samochodu, lecz nim odpalił silnik wpatrywał się przez chwilę w drzwi B&Gees. Obserwował wychodzącą z lokalu Holly. Carter szedł wraz z jej świtą za nią. Może Tony miał rację? Może pora rozstać się z dziewczyną? Zielone oczy zmrużyły się, odprowadzając grupę aż do czasu, gdy ta wsiadła do swoich pojazdów. Chris przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszył do szkoły.

*

– Jestem na czas! – zawołała Chelsea, wpadając do sali gimnastycznej przyodziana w krótkie spodenki i top. Jej ruda czupryna została ujarzmiona przez włochatą frotkę, która to trzymała kosmyki w ryzach na czubku głowy.
– Aż dziwne, że przyszłaś. – Chris odbił kilkukrotnie piłkę od podłogi, po czym celnie wrzucił ją do kosza. Nie zaszczycił dziewczyny spojrzeniem.
– Dlaczego miałabym się nie zjawić? – Brwi powędrowały ku sobie, gdy Chels poprawiała węzeł na sznurówkach tenisówek.
Blacky odwrócił się do niej. Na jego sportowym, szkolnym stroju ciemniały plamy od potu. Otarł skrzące kropelki dłonią z czoła, po czym uśmiechnął się.
– Z powodu Holly. – Oparł dłonie na biodrach. – Zaczynajmy. Po pierwsze: to jest kosz. – Wskazał gestem głowy na poruszającą się jeszcze po rzucie siatkę. – A tamto pomarańczowe pod tym, tak podskakujące, to piłka.
Chelsea skrzywiła się, przedrzeźniając jego ostatnią wypowiedź.
– Nie zachowuj się jak kretyn – skwitowała. – Wiem na czym polega koszykówka, tak się składa, że już jakiś czas jestem obecna na każdym meczu. – Wbiła spojrzenie w Chrisa. – Muszę nauczyć się współpracować. Wiesz, podania, rzucanie z rozbiegu, ten trzy takt...
– Dwutakt – poprawił ją Blacky, podnosząc piłkę z podłogi. Znajomy zapach gumy uderzył w jego nozdrza. – Łap. – Wyrzucił przedmiot w stronę dziewczyny.
Sparks złapała piłkę, po czym zaczęła nią kozłować.
– Jak widzisz i to umiem – uśmiechnęła się lekko, odbijając to prawą, to lewą ręką. – Jakie kolejne ćwiczenie? – Uniosła brew.
– Teraz będziemy ćwiczyć podania – zadecydował Blackwell.

Chelsea.

Po czterdziestu minutach intensywnego wysiłku, co Chelsea ustaliła na podstawie wiszącego pod sufitem zegara cyfrowego, nadeszła pora na krótką przerwę. Rudowłosa czuła się okropnie. Płuca płonęły żywym ogniem i nie było już chyba na jej ciele miejsca, które nie doznałoby choć lekkiego urazu przy upadku na ziemię, uderzeniu piłką lub zderzeniem ze ścianą.
– Myślałem, że cheerleaderki mają lepszą kondycję! – Z ust Chrisa wydobył się matowy śmiech. I on był zmęczony. Świadczyła o tym szybko podnosząca się, to znów opadająca klatka piersiowa. To właśnie na niej na chwilę zatrzymał się wzrok Chels, by potem powędrować do umięśnionych ramion, a zatrzymać się na soczyście zielonych oczach.
– Cała się lepię – sapnęła, odrywając wzrok od Blacky'ego. – Gdzie jest woda? Zaraz uschnę! – narzekała, rozglądając się za butelką ze zbawczą cieczą.
Blackwell podszedł do swojego plecaka i wyciągnął z niego dwie puszki wody sodowej.
– Na mój koszt. – Puścił oko do Chelsea, a ona od razu wbiła wzrok w podłogę. Co się z nią działo?
– Jestem do twojej dyspozycji jeszcze przez jakąś godzinę – stwierdził, popijając napój. – Potem mogę podwieźć cię do domu.
– Byłoby miło... – Chelsea odciągnęła palcami top od skóry, po czym wsunęła pod niego do połowy już opróżnioną puszkę. Chłodny dotyk był rozkosznie przyjemny. – Nie chcę, by Tony widział mnie w takim stanie. – Skrzywiła się z odrazą.
Tym razem wybuch śmiechu Chrisa brzmiał całkowicie naturalnie. Oparł dłonie na kolanach, śmiejąc się niemal do łez.
– Co cię tak bawi? – Sparks była zdezorientowana.
– Bo wy, dziewczyny, tak mało wiecie o facetach... Bo czy jest coś seksowniejszego niż półnaga, grająca w koszykówkę laska? – wyjaśnił, opanowując atak.
– Czysta i pachnąca dziewczyna – odparła Chelsea kwaśno.
– Jesteś boska w obu tych wydaniach, Nowa. A teraz ruszaj te zgrabne cztery literki. Rozegramy sobie mecz.